Dzisiejszy poranek zaczyna sie w miare wczesnie. Wstajemy chetnie, gdyz dzien zapowiada sie bardzo interesujaco. Wczorajszego popoludnia zdecydowalismy, ze odwiedzimy miejsce zwane Elaphant’s World, czyli Swiat Sloni. Zazwyczaj mamy duze uprzedzenia co do odwiedzin i wspierania takich instytucji. Wizytacja w miejscach zwanych “sanktuarium dla zwierzat” czesto koncza sie zniesmaczeniem i ogolna zloscia nad ludzka glupota i chciwoscia. Przewaznie zwierzeta sa w nich wykorzystywane w celach zarobkowych, a hasla mowiace o niesionej im pomocy sa tylko zaslonka do tego typu dzialalnosci. Nigdy nie wspieramy i nie pochwalamy tego typu zachowan. Wrecz zlosc w nas wzbiera jak widzimy wykorzystywanie sloni do przewozow turystow, malpki na smyczach czy kobry w koszykach. Daleko nie trzeba szukac. Dopiero co wczoraj w poblizu glownej atrakcji Kanchanaburi widzielismy malego lamparta, ktory uwiazany na smyczy mial za zadanie przyciagac klientow na wycieczki typu safari. Widac wielu turystow nie widzi cierpienia niewinnego zwierzatka, badz wazniejsze dla nich jest pochwalenie sie przed znajomymi zdjeciem z uwiazanym dzikim kotem. Niestety, bezmozgich gapiow stalo nieopodal dosc sporo, co zapewne utwierdzalo wlasciciela firmy organizujacej safari o slusznosci jego dzialan.
Tak wiec bardzo ciekawi, a nawet troche podekscytowani, z nadzieja na spedzenie tego dnia w dobrych nastrojach zostalismy odebrani busikiem z naszego hotelu. Miejsce do ktorego sie udajemy znajduje sie kilkanascie kilometrow od Kanchanaburi. Transport organizowany jest przez wlasciciela tego miejsca, ktoremu trzeba dac znac dzien wczesniej o swoim przyjezdzie. Wraz z nami jada tylko dwie osoby, wiec jest szansa, ze wizytujacych nie bedzie za wielu. W mailu potwierdzajacym nasz przyjazd dostalismy instrukcje aby zabrac ze soba olejek do opalania, preparat na insekty oraz ciuchy do przebrania, gdyz jak zapewnial nas wlasciciel, na pewno sie pobrudzimy. Wspomnial rowniez, ze mozna przywiezc ze soba troche bananow dla jego pupili. Po okolo pol godzinie jazdy, gdy zblizalismy juz sie na miejsce, sceneria nas otaczajaca robila sie coraz ciekawsza. Znajdowalismy sie na rzadko porosnietym drzewami plaskowyzu otoczonym niewielkimi gorami. Na miejscu czekali juz na nas nasi gospodarze, a wsrod nich Woody, wolontariusz z Holandi, ktory bedzie sie dzis nami opiekowal. Podczas wzajemnego przedstawiania sie sobie, nieoczekiwanie ktos jeszcze postanowil przyjsc sie z nami przywitac. Jeden z mieszkancow tego osrodka, mimo swoich wielkich rozmiarow zblizyl sie do nas bezszelestnie zaskakujac wszystkich wokolo. Glownym powodem dlaczego do nas podszedl byly banany wystajace z naszej reklamowki. Pierwsze sekundy tu spedzone i juz mielismy okazje zobaczyc tak piekne zwierze z bliska. Cos nam sie zdaje, ze bedzie to bardzo udany dzien.
Zaczynamy od malego wprowadzenia, podczas ktorego dowiadujemy sie czym tak naprawde jest to miejsce. Elephant’s World zostal zalozony w 2008 roku przez weterynarza Dr. Samart Prasithpol w celu utworzenia “domu starcow” dla sloni, ktore zostaly stale okaleczone, badz sa za stare by kontynuowac niewolnicza prace dla czlowieka. Swiat Sloni jest organizacja non-profit! Tutaj, te sympatyczne istoty otrzymaja zasluzony odpoczynek i radosc z zycia. Moga przebywac w swoim naturalnym srodowisku, az do swoich ostatnich dni. Motto organizacji brzmi: NASZYM GLOWNYM CELEM JEST POMOC I PRACA DLA SLONI A NIE ZMUSZAC JE DO PRACY DLA NAS!!! Woody informuje nas rowniez o srodkach bezpieczenstwa i w jaki sposob mamy zachowywac sie w ich obecnosci. Opowiadajac o zyciu swoich podopiecznych, przytacza historie niektorych z nich. Wiekszosc sloni byla wykorzystywana do pracy w lesie przy wyrebie drzew. Czesto harujac ponad swoje sily i doznajac roznych urazow. Bardzo latwo je rozpoznac po potarganych uszach, ktore zostaly poranione podczas poruszania sie po gestych lasach. Gdy wykorzystywanie sloni przy wyrebie zostalo zabronione przez rzad Tajlandi, trafialy one na ulice aby zebrac o jedzenie, badz jako atrakcja turystyczna. Dowiadujemy sie, ze wozenie turystow w specjalnym koszu na plecach to nic innego dla slonia jak potworna katorga. Zwierzeta te nie odczuwaja dyskomfortu jesli czlowiek siedzi na jego barkach tuz za glowa. Jednakze, noszenie 50-cio kilogramowego siedziska wraz z jeszcze ciezszymi turystami, i to nierzadko kilkanascie godzin dziennie, bezlitosnie uszkadza ich kregoslup, skazujac te niewinne zwierzeta na okropne cierpienia. Warto tez dodac, ze zmuszane sa chodzic po rozpalonym azjatyckim sloncem asfalcie, co dla bardzo delikatnych stop slonia jest dodatkowa meka.
Tak wiec, to my dzis tu jestesmy dla nich, aby im dogadzac i pomagac. Pierwszym zadaniem, ktore nas czeka to podanie im sniadania. Czekaja juz na nas cztery kosze z bananami, kazdy z nich podpisany imieniem, aby przydzielic kazdemu osobnikowi odpowiednia ilosc pozywienia. Gdy tylko pojawiamy sie z bananami w reku, kilkanascie metrow dalej spostrzegamy maszerujace w naszym kierunku cztery osobniki. Trzy dorosle slonice, Samboon, Malee oraz Kammoon trafily tu piec lat temu jako pierwsze osobniki. Od tego czasu bardzo sie z soba zzyly i praktycznie cale dnie spedzaja razem. Jest to pewnego rodzaju ewenement, gdyz jak sie dowiadujemy, slonie z innych stad bardzo rzadko nawiazuja jakiekolwiek kontakty, nie mowiac juz o jakiejkolwiek wiezi. Spogladajac na zblizajace sie do nas glodomory, nie dalo sie niezauwazyc, mimo stosunkowo malych rozmiarow, czwartego osobnika platajacego sie miedzy nogami innych. Jest to najmlodsze sloniatko mieszkajace w Swiecie Sloni. Jego historia rowniez jest bardzo ciekawa. Krotko po porodzie jego matka zmarla, po czym mial byc tresowany na slonia zabawiajacego turystow na ulicy. Na szczescie znalazl sie dobroduszny czlowiek, ktory wykupil go od jego wlasciciela i postanowil przekazac w to miejsce. Dlugo czasu nie musialo minac, jak Malee przygarnela go do siebie swoja traba, dajac znac, ze chetnie sie nim zaopiekuje. Od tego czasu maly, zwany Baby lub Koko nieopuszcza swojej nowej mamy na krok. Coz za wspaniala historia, az lezka niektorym zakrecila sie w oku. A wiec zabieramy sie do podawania sniadania. Najpierw zaczyna Woody, aby zaprezentowac nam w jaki sposob mamy to robic. Czynnosc ta nie mogla byc bardziej prosta. Wystarczy zlapac kilka bananow w reke i ja wystawic, a traby naszych podopiecznych zajma sie reszta, wyrywajac je z naszych dloni i przekazujac je do pyska. Trzeba uwazac, aby kosze nie staly za blisko sloni, poniewaz nie maja one wystarczajacej cierpliwosci i chetnie skonsumowaly by wszystkie banany na raz. Emocje towarzyszace pierwszym, tak bliskim kontaktom z tymi stworzeniami sa niesamowite. Po raz pierwszy w zyciu stoimy w odleglosci kilkudziesieciu centymetrow od tak ogromnych stworzen. Podajac im pozywienie, mamy okazje ich rowniez dotknac, co wyzwala kolejna dawke emocji. Ich skora jest bardzo szorstka i ubrudzona blotem, lecz oczywiscie w niczym to nam nie przeszkadza. Po okolo 30 minutach kosze sa juz puste, a my przechodzimy do kolejnego punktu dnia.
Po sniadaniu, slonikow a nie naszym, przechadzamy sie wraz z naszym opiekunem po terenie osrodka. Okazalo sie, ze przyjechali tu dzis byli wlasciciele jednego ze sloni, ktorzy jakis czas temu postanowili wyslac go tutaj na “emeryture”. Podobno odwiedzaja go dosc regularnie, pokonujac wiele kilometrow i przyworzac mu jego ulubione jedzenie. Bardzo milo z ich strony, ze nawet wtedy kiedy nie czerpia juz z niego zadnych korzysci, chca tu przyjezdzac i odwiedzac swojego przyjaciela. Przechadzajac sie dalej osrodkiem, mamy sposobnosc zobaczyc w jakich warunkach zyja tu jego mieszkancy. Ogromny zroznicowany teren, czesciowo porsniety drzewami dajacymi cien, a czesciowo odsloniety. Przeplywa tu rowniez rzeka, w ktorej sloniki zazywaja kapieli, zaznajac jednoczesnie ochlody. Podczas spaceru poznajemy reszte osobnikow zamieszkujacych ten osrodek. Jest tu ich ponad dziesiec, kazdy ma swoje imie i swojego opiekuna. Jeden z nich, Lam Duan, jest niewidomy. Wiekszosc czasu jest przywiazany do drzewa z wiadomych powodow. W dzungli nie mialby pewnie wielu szans na przetrwanie, a tutaj moze spokojnie dotrwac swojej starosci. Jego opiekun czesto przy nim czuwa, dajac mu do zrozumienia, ze nie jest osamotniony. Innym osobnikiem, ktorego mamy okazje poznac jest Wasana. Juz w podeszlym wieku, bardzo niesmiala samica wydaje sie byc bardzo przyjacielska. Jakis czas temu stracila wszystkie zeby i musi byc karmiona specjalnie przygotowywanym jedzeniem. Wszystkie slonie, gdy osiagaja pewien wiek, traca swoje uzebienie. Wasana nie jest jedynym osobnikiem, dla ktorego przygotujemy specjalne kulki ryzowe. Najpierw jednak musimy posiekac kilka dyn, aby byly gotowe do przyzadzenia innych potraw. Siekamy je bardzo drobno, majac pewnosc, ze usuwamy wszystkie pestki. Po “zabawie” z tasakami przyszedl czas na przygotowanie kulek. Skladaja sie glownie z gotowanego ryzu. Dodawane sa do nich odpowiednie witaminy w celu wzbogacenia diety starszych slonikow. Na koniec obtaczamy je w specjalnej panierce zrobionej z kokosu, aby dodac im lepszy smak. Po zakonczeniu tej czynnosci powracamy do wczesniej posiekanej dyni, ktora wraz z ryzem juz sie gotuje w wielkich naczyniach. Mieszamy to czekajac az woda sie wygotuje, a nastepnie dzielimy do mniejszych naczyn i odstawiamy do wystygniecia.
Po ciekawych zajeciach w kuchni, przyszedl czas na lunch. Oczywiscie mowa znowu o naszych podopiecznych. Pierwsza tura kokosowo – ryzowych kulek zostala przekazana dla Romsai, ktory postanowil spozyc swoj lunch zanurzony do polowy w rzece. My stojac na pomoscie podajemy mu jedzenie prosto do pyska. Nie ma sie czego obawiac, gdyz jak juz wspomonalismy, sloniki jedzace ryzowe kulki stracily swoje uzebienie. Podawanie pozywienia prosto do pyska pozwala odczuc nowe doznania. Nie mielismy pojecia, jaka wielka radosc moze nam sprawic taka czynnosc. Karmienie Romsai wymaga szczegolnej uwagi, gdyz jest on niewidomy na lewe oko i wazne jest, aby jedzenie podawac mu z jego prawej strony. Po tak intensywnej pierwszej czesci naszego dnia tutaj, w koncu i my zostalismy zaproszeni na posilek. A tam czekal na nas bufet z pysznym jedzeniem, ktorego moglismy spozyc w kazdej ilosci. Do tego pyszna kawa i juz bylismy gotowi na druga czesc dnia.
A druga czesc dnia zaczynamy bardzo intensywnie. Pierwsze zajecie to praca w polu, gdzie za zadanie mielismy posadzic trzcine cukrowa. Bedzie ona pozniej pewnie wykorzystywana na kolejne dania dla sloni. Machanie lopata w ponad 40-to stopniowym upale jest bardzo ciezka praca, lecz gdy robi sie to dla tak szczytnych celow, wtedy czlowiek nie mysli o zmeczeniu. Nawet pojawienie sie kilku bolacych odciskow na dloniach nie sciagnelo usmiechu z naszych ust. Po tak brudnej robocie ladujemy w rzece, gdzie obmywamy piec duzych workow zielonych ogorkow. Przy okazji oczywiscie zaznajemy ochlody, znajdujac czas na zabawe skaczac do wody z wiszacej na drzewie liny. Po tej ochlodzie ponownie ladujemy przy garach. Tym razem przygotowujemy kulki z ryzu i dyni, ktore wczesniej siekalismy i gotowalismy. One rowniez sa obtaczane w proszku kokosowym i wlasciwie od razu podane na obiad starszym osobnikom. Gdy jedzenie juz sie skonczylo, ponownie nasze kroki kierujemy nad rzeke, gdzie wygodnie siadamy na pomoscie. W tym samym czasie wszystkie slonie zostaly wprowadzone do wody w celu wieczornej kapieli. Po kilku minutach padlo pytanie, czy my rowniez chcemy sie dolaczyc. Dlugo sie nie zastanawiajac lapiemy za szczotki i ostroznie podplywamy do sloni. Z pomoca ich opiekunow, wdrapujemy sie na ich grzbiety, siadajac na ich barkach rozpoczynamy szorowanie.Tej czesci dnia chyba nigdy nie wymazemy z naszej pamieci. Tak emocjonujacych chwil juz dawno nie mielismy okazji przezywac. Z jednej strony maly strach i szacunek przed tak duzym zwierzeciem, a z drugiej ogromna radosc z niesionej im pomocy. Kapiel bardzo szybko zamienila sie w swietna zabawe. Opiekunowie wydawali komendy nakazujace sloniom zanurzac sie w wodzie, jednoczesnie zamaczajac nas i wywolujac eksplozje radosci na naszych twarzach. Bardzo smieszne bylo zachowanie Baby, ktory zachowywal sie jak na dzieciaka przystalo, nurkujac i wynurzajac sie z wody co chwile. Po kapieli zostalismy odwiezieni przez naszych podopiecznych pod budynek glowny, gdzie zaserwowalismy im kolacje z bananow i wczesniej umytych przez nas ogorkow.
Niestety, po kolacji przyszedl czas na zakonczenie naszej dzisiejszej misji w Elephant’s World. Mielismy okazje przekonac sie na wlasne oczy jak dziala to miejsce. Z radoscia stwierdzilismy, ze mieszkajace tu osobniki maja sie bardzo dobrze, a pomagajacy im ludzie robia to wylacznie z milosci do nich. Pieniadze ze wstepow i darowizny sa przkazywane tylko i wylacznie na utrzymanie sloni w jak najlepszej kondycji i humorach. A nie jest to proste, bo nalezy pamietac, ze kazdy z nich potrzebuje okolo 250 kilogramow pozywienia dziennie. Na szczescie sa ludzie, ktorzy chca pomagac i wspierac takie miejsca. Udzial w opiece nad mieszkancami Swiata Sloni byl jednym z drozszych miejsc, ktore odwiedzilismy, lecz swiadomosc i wiedza, ze srodki te ida w dobrym celu sprawia, ze jeszcze kiedys chetnie tu powrocimy.