Po ponad trzech godzinach lotu kola naszego samolotu zetknely sie z ziemia tajska. Jestesmy w Bangkoku, jest 6 rano czasu miejscowego i……30 stopni ciepla. Az ciezko pomyslec ile bedzie w najgoretszym okresie dnia. Po wyjsciu z samolotu przechadzamy sie po lotnisku Suvarnabhumi, ktore robi na nas bardzo pozytywne wrazenie. Juz sam widok podczas ladowania na okoliczne autostrady i wezly komunikacyjne mowi nam, ze Tajlandia musi miec bardzo rozwinieta infrastrukture. Dochodzimy do granicy z paszportami i wypelnionym “kwitkiem wjazdowym”, lecz bez biletu powrotnego, o ktory dopytywali nas na lotnisku w Kolombo. Podajemy to pani w okienku, ktora robi nam zdjecie i po kilku sekundach na kartce paszportu laduje pieczec z pozwoleniem na wjazd i pobyt w kraju do 30 dni. Polska to jeden z wielu panstw zwolnionych z wizy turystycznej, wiec wjazd do Tajlandi jest darmowy. Warto tu wspomniec, ze przy przekraczaniu przejscia granicznego innego niz na lotnisku, wize na pobyt otrzymuje sie tylko na 15 dni. Tak wiec jestesmy w nowym kraju, bez konkretnego planu i celow. Z przewodnika dowiadujemy sie, ze na ulicy Khao San znajduje sie glowna baza noclegowa, ktora przyciaga backackerow z calego swiata. Aby tam dojechac, lapiemy pociag City Line, ktorym dojezdzamy do ostatniej stacji Phaya Thai, placac po 45 bathow kazdy. Nastepnie wchodzimy do autobusu miejskiego lini 503 i wysiadamy tuz za rondem z Pomnikiem Demokracji (Democracy Monument), gdzie do naszego celu zostlo juz kilkaset metrow. Jest okolo 10 rano i panuje juz niemilosierny upal. Czym predzej znajdujemy hotel i postanawiamy choc troche odespac zarwana noc w samolocie.
Po kilku godzinach wychodzimy na zewnatrz aby zaznac malego szoku. Okazalo sie, ze ulica Khao San w Bangkoku byla slynna w srodowisku backpakerskim dwadziescia lat temu. Dzis przyciaga tlumy turystow z roznych srodowisk. Miejsce to mozna przyrownac do jednego wielkiego klubu z mnostwem ludzi i glosna muzyka roznego rodzaju. Na dodatek dzis jest dzien sw. Patryka, czyli swieto Irlandczykow, ktorzy podczas tego dnia nie robia nic innego tylko pija alcohol. A ze jest ich tu mnostwo, to miejscowe bary sa bardzo zapelnione. Normalnie takie miejsca nie specjalnie nam sie podobaja, lecz jakos tym razem nie mamy nic przeciwko tlumom imprezowiczow i glosnej muzyce. Pewnie chec poczucia lekkiej zmiany to sprawila. Na dodatek drzemka podczas dnia spowodowala, ze chetnie posiedzielismy dluzej przygladajac sie roznorodnym osobnikom. Wracajac do pokoju grubo po polnocy zauwazamy, ze dochodzace z ulicy dzwieki muzyki wprawiaja szyby w naszych oknach w ruch. Cisza nastepuje dopiero po godzinie 4:00. Na nasze szczescie, zmeczenie spowodowane nocnym lotem ze Sri Lanki sprawia, ze halasy te w niczym nam nie przeszkadzaja.