Dzisiejszy dzien wita nas deszczem i mgla. Jak poinformowal nas wlasciciel guesthouse-u, nasz autobus odjezdza o 10:00 wiec mamy odrobine czasu aby poleniuchowac i spokojnie zjesc sniadanie. Cel na dzis to Batticaloa, w okolicach ktorego lezy intersujaca nas plaza Pasikhuda. Na szczescie na przystanek mamy bliziutko. Pogoda troszke nas niepokoi, gdyz przy tak slabej widocznosci i opadach podroz najprawdopodobnie sie wydluzy.
Jest juz po 10:00 a naszego autobusu nie widac. Postanawiamy zaczerpnac informacji i okazuje sie ze nie ma zadnego autobusu o tej godzinie w tym kierunku. Dowiadujemy sie, ze aby dostac sie do naszego celu, musimy najpierw dojechac do miejscowosci Badulla. Droga w tym kierunku jest waska i bardzo kreta. Do tego slaba widocznosc sprawia, ze po przyjezdzie na miejsce odetchnelismy z ulga. Tutaj rowniez wita nas deszcz i mgla. Na dworcu autobusowym znajdujemy stanowiska, skad za jakies 30 minut ma odjechac autobus do interesujacego nas miejsca. Siadamy wygodnie na laweczce i czekamy. W miedzy czasie zagadal do nas pan sprzedajacy pomarancze. Wypytywal gdzie jedziemy i upewnil nas, ze czekamy w dobrym miejscu. Gdy nadszedl czas na nasz odjazd, autobusu jak nie bylo tak nie ma. No coz, opoznienia to tutaj normalka, wiec czekamy cierpliwie. Jednakze, po pol godzinie czekania dochodzimy do wniosku, ze cos jednak jest nie tak. Nagle pojawia sie nasz znajomy z koszykiem pelnym pomaranczy i informuje nas, ze autobus do Batticaloa sie zepsul i nigdzie nie pojedzie. Ok, to pojedziemy nastepnym. Na pytanie o czas jego odjazdu dowiadujemy sie, ze nastepny jest jutro! Nie chcemy spedzac nocy w tej miejscowosci. Otwieramy przewodnik i przewracajac strony czekamy az cos nam wpadnie do glowy. Spogladamy na mape i decydujemy sie zmienic kierunek. Zamiast na polnoc pojedziemy do blizej polozonej Zatoki Arugam, ktora i tak miala byc naszym pozniejszym celem. Aby tam sie dostac ponownie musimy przedostac do jednego miejsca, aby przesiasc sie w kolejny autobus. Cala ta sytucja robi sie coraz mniej zabawna, a wciaz padajacy deszcz, ani troche nie poprawia nam nastroju. Nie zbaczajac na to, wyruszamy do miejscowosci Monaragala, gdzie bedziemy sie dowiadywac jak pojechac dalej. Po prawie dwoch godzinach ponownie spedzonych na malo wygodnym siedzeniu miejskiego autobusu, dobijamy do celu. I tu po raz pierwszy w tym dniu usmiecha sie do nas szczescie. Zaczepia nas tuk-tukowiec z Zatoki Arugam, ktory wlasnie tam wraca i proponuje nam podwozke. Koszt to jedyne 500 rupii, aby zwrocilo mu sie paliwo. Autobus kosztowalby nas mniej, jednak perspektywa szybszego dotarcia na miejsce przewazyla. Sympatyczny kierowca tuk-tuka mial w tym oczywiscie rowniez inny cel. Od razu zaproponowal nam swoj hotel. Na miejscu zdecydowalismy, ze zostaniemy u niego mimo ze, pokoj mial wiele do zyczenia. Jednak cena i zmeczenie skusily nas aby tam zostac.
Tak wiec po kolejnym dniu spedzonym w autobusie, nareszcie mozemy sie odprezyc. Jutro poszukamy innego, lepszego noclegu oraz zwiedzimy okolice. Na polnoc raczej juz sie nie wybierzemy. Prognozy pogody zapowiadaja tam deszcze i burze. Bedziemy teraz poruszac sie w kierunku stolicy, odwiedzajac i odkrywajac tutejsze plaze, jednoczesnie oddajac sie blogiemu leniuchowaniu.