Tylko kilka godzin snu, wczesna pobudka i o 5:30 rano wyruszamy wynajetym vanem na czterodniowy wypad w kierunku polnocnym wyspy. Jest nas szostka, plus nasz kierowca. Przed nami 200 kilometrow drogi. Niby malo,ale nie tutaj. Drogi na Sri Lance bardzo roznia sie od tych znanych nam w Europie. Stan ich wcale nie jest najgorszy, lecz sa bardzo waskie, w zasadzie glownie jednopasmowe, co powaznie spowalnia jazde. Po kilku godzinach zatrzymujemy sie, aby uzupelnic plyny czyms innym niz woda. Kazdy dostaje po kokosie, zwanym tutaj King Coconut. Pani je sprzedajaca, uderza w nie duza maczeta robiac otwor na slomke. Kolor orzecha jest pomaranczowy, a smak zupelnie inny niz kokos, ktory znamy. Jest slodszy i bardziej delikatny. Jest rowniez zrodlem weglowodanow, witaminy E, zelaza, wapnia czy fosforu. Po tak orzezwiajacej przerwie, wracamy do naszego wozu i dalej w droge. Okolo godziny 13:00 meldujemy sie na miejscu, a dokladniej przy bramach Parku Narodowego Wilpattu. Tam juz czeka na nas bardzo fajnie podany posilek. Ryz z kuczakiem, soczewica i sos, a to wszystko zawinite w lisc bananowca. Gdy nabralismy troche sil, wskakujemy do wynajetego jeepa i wjezdzamy na teren parku w celu podziwiania dzikiej natury. Na dzisiejsze safari wybralismy wlasnie ten park ze wgledu na male tlumy go odwiedzajacych. Jest on rowniez najwiekszym pod wzgledem obszaru oraz najstarszym parkiem narodowym na Sri Lance. Praktycznie juz po kilku sekundach naszego safari, jadac lesna waska drozka, jeep gwaltownie sie zatrzymuje, a z jego okna wylania sie reka przewodnika wskazujac miejsce, gdzie pasly sie cztery sarny. Nie mielismy wiele czasu aby je podgladac, gdyz od samego poczatku nas widzialy, po czym szybko oddalily sie w gestwiny lesne. Jadac dalej na wprost naszym oczom ukazuje sie ogromny, lecacy orzel, przelatujacy nisko nad ziemia wzdluz drogi. Rozpietosc jego skrzydel wyraznie przekraczala 1,5 metra. Gdy tylko spoczal na pobliskiej galezi, podjechalismy spokojnie aby go nie sploszyc. W jego poblizu zauwazylismy dwa nastepne osobniki siedzace dumnie na drzewach. Droga, po ktorej jechalismy, opuscila na chwile tereny lesne i przebiegala obok malego jeziorka, gdzie na jego brzegu wylegiwaly sie dwa male aligatorki. Praktycznie co chwile, na pobliskich drzewach mozna bylo dojrzec wspaniale ubarwione ptaki. Niejednokrotnie przejezdzalismy po terench podmoklych wzdluz wiekszych jezior. W tych miejscach, swoim towarzystwem raczylo nas innego rodzaju ptactwo, rowniez bogate i kolorowe. Innym z interesujacych osobnikow byl narodowy ptak Sri Lanki, zwany Kur Cejlonski, ktory przypomina nasze koguty. Bardzo ciekawie prezentowaly sie rowniez pawie ze swymi przepieknymi ogonami, czesto wychodzace na droge. Innym osobnikiem, ktory nie chcial nas przepuscic, byl ogromny jaszczur, idacy ta sama sciezka co my. Duzy osobnik z gatunku jeleniowatych rowniez wylonil sie z gestwiny lasow. Niestety, szybko uciekl sploszony naszym towarzystwem. Gdy przygladalismy sie pokonywanym przez nas sciezka, z duza latwoscia mozna bylo zauwazyc slady zwierzecia, ktory jest tutaj najwieksza atrakcja. Lamparty, bo o nich tu mowa, podobno byly niedawno widziane przez inne grupy turystow, wiec i nasz kierowca staral sie jak mogl, krazac w tych okolicach. Ostatecznie nie udalo nam sie zobaczyc tych pieknych zwierzat. Nie bylismy jednak zawiedzeni, przeciez taka jest natura dzikiego zwierzecia. Wieczorem wybieramy sie do Anuradhapury na nocleg, aby na nastepny dzien, zwiedzic to miasto, poznajac jego zabytki i historie.