Goa to najmniejszy a zarazem najbogatszy stan w Indiach. Mozna go podzielic na trzy regiony: polnocny, poludniowy i centralny. Polnocny, powyzej rzeki Mandowi przeznaczony jest dla tych, ktorzy lubia zakupy, imprezy czy aktywnie spedzac czas. Mozna rowniez odnalezc tam piekne plaze z wieloma resortami czy restauracjami. Centralna czesc miesci sie miedzy rzekami Mandowi i Zuari. Znajduje sie tu stolica stanu Panaji (Panji). Tutaj mozna zapoznac sie z kultura i historia tego regionu. Czas wyrazniej zwalnia na poludniu. Tutejsze plaze to idealne miejsce na relaks i odpoczynk, wiec nic dziwnego, ze po prawie trzech miesiacach podrozowania wybieramy ten rejon. Zanim jednak usiadziemy na zlotym piasku moczac nogi w cieplym oceanie, musimy pokonac 70 kilometrow od miejsca gdzie wysadzil nas autobus.
Po dojezdzie do Panaji, ostatniego przystanku naszego przewoznika, chcemy dostac sie do najblizszej stacji kolejowej, aby popedzic na poludnie. Najblizszy dworzec miesci sie w oddalonej o 10 kilometrow miejscowosci Old Goa. Szybko znajdujemy lokalny autobus i juz po 30 minutach jestesmy przy okienku w celu zakupu biletu. Pociagi nie kursuja tu za czesto, wiec na nasz do miejsowosci Margao musimy poczekac prawie 2 godziny. W miedzyczasie okazuje sie, ze jest on opozniony o kolejne 1,5 godziny. Dostajemy propozycje od innego pasazera, aby pojechac tam wspolnie taksowka. Po podziale kosztow dojezdamy do naszego celu, aby znowu udac sie na stacje kolejowa. Tym razem do odjazdu pociagu jest tylko godzina, z ktorej wieksza czesc spedzamy w kolejce za biletem. Mogloby to pojsc sprawniej, ale fakt, ze miejscowi nie lubia stac w kolejkach i pchaja sie z kazdej strony sprawia, ze wszystko sie wydluza. W pociagu znowu panuje tlok i dzika samowolka. My wsiadamy ostatni i zajmujemy miejsce przy drzwiach, co oszczedza nam nerwow straconych w przepychankach i dostarcza pieknych widokow oraz swiezy powiew powietrza przez otwarte drzwi podczas jazdy. W pociagu spotykamy pare z Rosji, z ktora po dojezdzie do Canacona zabieramy sie taksowka do miejscowosci Palolem. Wedlug naszej ksiazki-przwodnika, powinno to byc bardzo, ale to bardzo spokojne miejsce. Nawet mamy obawy czy znajdziemy jakies miejsce na nocleg, gdyz podobno wyboru duzego tam nie ma. Po dojezdzie szybko okazuje sie, ze nasz przewodnik pomimo, ze zostal wydany w 2011 roku, jest juz troche nie aktualny. Ludzi tutaj od groma, restauracji, sklepow czy hoteli tak duzo, ze szpilki nie mozna wsadzic. W sumie to nie nasz przewodnik jest opozniony, lecz rozwoj tego miejsca tak szybki. Troche zniesmaczeni znajdujemy zakwaterownie w odleglosci 100 metrow od plazy, po czym idziemy na spacer, troche zatloczona i glosna plaza, podczas ktorego podziwiamy piekny i barwny zachod slonca.
Na drugi dzien, po krotkim rozeznaniu, postanawiamy spedzic dzien na innej, oddalonej o 2-3 kilometry plazy Patnem. Nareszcie odnajdujemy miejsce, gdzie mozemy zrelaksowac sie w ciszy i spokoju. Szybko podejmujemy decyzje o jutrzejszej przeprowadzce w to miejsce. Nawet dlugo nie trwalo znalezienie wolnego domku bambusowego, oddalonego od plazy o 10 metrow! Miejsce to nam sie tak podobalo, ze nie wiemy kiedy minely nam blogo cale 2 dni. Czulismy sie jak w raju, oczyszczajac nasze umysly.
Tak to juz bywa w tej naszej podrozy, ze przychodzi czas na kolejne etapy. Tym razem wybieramy sie do miejscowosci Hyderabad. Nie jest to znany punkt na mapie turystycznej, lecz dla nas bedzie to wyjatkowe miejsce. Zostalismy zaproszeni, a raczej okolicznosci tak sie zbiegly, ze zawitamy do naszych znajomych z pracy, ktorzy wlasnie co powrocili do swoich domow. Bedziemy mieli rowniez okazje uczestniczyc w zawieraniu zwiazku malzenskiego przez jednego z nich. Juz nie mozemy sie doczekac na spotkanie z nimi i nowymi wrazeniami.