4:45 rano. Dzwoni budzik. Zbieramy sie po kilku, a niektorzy kilkunastu minutach. Wstaje sie dobrze, bo przeciez to nie pobudka do pracy. Pedzimy na miasto, kupujemy od pani gotowany ryz w koszyczku oraz ciasteczka z bananami. Siedzac na chodniku czekamy, jest juz prawie 6:00. Ida! Widac ich z daleka, maszerujacych w szeregu wzdluz chodnika. Sa boso. Boso i odziani tylko w swoje tradycyjne pomaranczowe szaty. W reku kazdy z nich trzyma naczynie. Przechodza obok nas. Ida wolno. Do kazdego naczynia wkladamy rekami garsc ryzu oraz ciasteczka. Staramy podzielic jedzenie tak, aby starczylo dla wszystkich. Nie rozmawiamy ze soba, nie spogladamy im w oczy. Zachowujemy powage.
Wlasnie wzielismy udzial w ceremoni, ktora odbywa sie tu codziennie. Miejscowi mnisi wychodza co rano ze swoich swiatyn, aby prosic ludzi o strawe. Tak nakazuja im reguly. To co uzbieraja dziela miedzy soba. Jest to ich jedyne pozywienie. Czasami starcza na dwa posilki dla kazdego, a czasami musza zadowolic sie tylko jednym. Pierwszy posilek jest tuz po ceremoni, a drugi okolo poludnia. Przez reszte dnia juz nic nie spozywaja, az do dnia nastepnego. Bylo to mile i ciekawe doswiadczenie. Niestety troche popsute przez innych turystow. Mnisi pewnie dziwnie sie czuja robiac to w swiatlach fleszy aparatow. My zdjec nie robimy, nie po to wzielismy w tym udzial aby sie tym chwalic na obrazkach. Lecz po to aby przezyc to osobiscie i przekazac to w slowach.
Tak wiec dzien zaczelismy bardzo wczesnie. To nie koniec atrakcji na dzis. Za pare godzin, wraz z poznanymi wczesniej brytyjkami, wybieramy sie tuk tuk-iem na okoliczne wodospady. Pierwszy znajduje sie calkiem niedaleko. Aby sie tam dostac musimy poplynac lodzia po rzece. Wodospad okazuje sie bardzo fajnym miejscem. Nie jest wysokim spadem wody lecz zbiorem kilkudziesieciu malych kaskad, po ktorych splywa czysciutka woda. W niektorych miejscach powstaly laguny o pieknym turkusowym kolorze. Nie przepuszczamy okazji i zarzywamy kapieli, plywajac i skaczac z wyzej polozonych stopni. Po jednym z takich skokow, zaraz po wynurzeniu, nasze towarzyszki krzycza machajac i pokazujac rekami w jednym kierunku. A boze! Slon! Schodzi do wody, do tej samej laguny, w ktorej plywamy. Niestety slonik jest w niewoli ludzkiej, sluzy tu jako atrakcja turystyczna, na ktorej mozna pojezdzic. Nie podoba sie to nam jak i slonikowi, ktory zostawia w wodzie kilka pamiatek, konczac tym nasza zabawe.
Drugi wodospad znajduje sie 32 kilometry od miasta. Splywa w pieknym i zadbanym parku. Jest inny niz poprzedni. Z poczatku kilka mniejszych spadow, ze znanymi juz nam turkusowymi lagunami. Kawalek dalej, szumiacy juz z daleka ogromny wodospad na kilkadziesiat metrow. Woda uderza z duza sila o skaly rozpylajac na okolice orzezwiajaca bryze. Wdrapujemy sie, idac dzungla na sama gore wodospadu, tam gdzie splyw rzeki zalamuje sie o 90 stopni. Widoki sa piekne. Stoimy przy samej krawedzi. W dole widac lagunu otoczone przez bujna zielen. W drodze powrotnej wskakujemy do wody i korzystamy z tutejszej atrakcji. Jest to lina, zawieszona na drzewie pochylonym nad turkusowa woda. Zabawa jest wysmienita, czujemy sie jak beztroskie malolaty :)