Jest godzina 5:40. Zwlekamy sie z lozka. Pakujemy plecaki i zostawiamy je na recepcji, gdyz o godzinie 13:30 jedziemy autobusem do nastepnej miejscowosci, Nha Trang. Lecz najpierw jedziemy naszym, wypozyczonym dzien wczesniej skuterkiem na wodospad Slonia, mieszczacy sie okolo 35 kilometrow od Dalat.
Po wyjsciu z hotelu udajemy sie cos zjesc. Wciagamy po pysznej zupce Pho, kupujemy zapas wody i w droge. Trasa kolejny raz prowadzi przez bujnie porosniete tereny, kreta droga z widokiem na piekna doline. Mijamy plantacje kawy i drzewa bananowe rosnace tuz przy drodze. Mimo, ze jest chlodno i kropi deszcz, to jedzie sie calkiem dobrze. Po kilkunastu kilometrach, droga prowadzi wyraznie w dol doliny, a temperatura odczuwalnie wzrasta. Dojezdzamy do wioski Nam Ban, w okolicach ktorej, znajduje sie nasz cel. Od razu pytamy pana, stojacego przy drodze, o wodospad. Niestety nie rozumie po angielsku, wiec przerzucamy sie na uniwersalny jezyk migowy ;) Wychodzi na to, ze mamy jeszcz 4 kilometry do mety. Przejezdzamy przez wioske, w centrum ktorej, targowisko tetni zyciem. Tuz przed znakiem informujacym o koncu wioski, trzeba skrecic w prawo, i po lewej jest wjazd na teren wodospadu.
Juz z daleka widac bryze. Podchodzimy blizej, do barierek, umieszczonych dwa metry od przpasci. Widok z gornego poziomu robi piorunujace wrazenie. W prawdzie, nie widac jak wodospad roztrzaskuje sie o lustro wody, to unoszaca sie bryza, otaczajaca przyroda i szum wody dzialaja na wyobraznie. Idziemy w prawo, gdzie prowadzi sciezka w dol wodospadu. Sa sztuczne ulatwienia, takie jak mostki, barierki czy schodki. Jednakze, wszystko jest mokre, a zarazem sliskie od bryzy i deszczu, wiec trzeba uwazac na kazdy krok. Po zejsciu w dol nasze umysly szaleja. Mamy wrazenie, ze przenieslismy sie do parku jurajskiego. Schodzac po skalach, otaczaja nas drzewa z wiszacymi lianami, niektore skaly porosniete sa pieknie zielonym mechem, a inne, leza w objeciach korzeni wylaniajacych sie spod ziemii. Nie ma slow, ktore moglyby to opisac, zadne zdjecie tego nie odda, to trzeba zobaczyc na wlasne oczy. Zatrzymujemy sie w miejscu, gdzie koncza sie ulatwienia, a pozostaja gole i sliskie skaly, za ktorymi znajduje sie podstawa wodospadu. Chec zobaczenia tego z bliska jest ogromna, pcha nas do przodu, lecz zdrowy rozsadek wygrywa (niestety) i po paru fotkach wracamy. W miedzy czasie pada nam karta pamieci w jednym z aparatow. Tracimy nieodwracalnie wiele zdjec. Jakies fatum wisi nad naszymi zdjeciami, gdyz zdarza sie to kolejny raz.
Po wejsciu na gore, zauwazamy budynek, z dachem w stylu azjatyckim, z odgietymi do gory koncami. Dochodza z niego jakies odglosy. Okazuje sie, ze to swiatynia. Podchodzimy blizej, w powietrzu roznosi sie zapach kadzidelem. Wokol stoi kilka oltarzykow, z niewidziana przez nas wczesniej figurka kobiety. Budynek byl pieknie zdobiony, z czestymi motywami smokow. Podchodzimy jeszcze blizej, widac ludzi siedzacych na podlodze, odprawiajacych modly. W srodku stoja cztery ogromne figury. Dwie z nich przypominaja Shive, wielorekiego boga hinduizmu. Na kazdej z nich pojawia sie symbol swastyki. W dzisiejszych czasach, dzieki panu "Adikowi" (A.Hitler) kojarzony ze zlem i przemoca. W wielu religiach, takich jak buddyzm czy hinduizm, swastyka jest symbolem szczescia i pomyslnosci. Siedzimy na schodach tuz przed wejsciem do swiatyni. Podchodzi do nas chlopak z pismem w reku, na ktorym widac buddyjskie Kolo Dharmy. Juz nie mamy watpliwosci jaka to swiatynia. Zaprasza nas do srodka na wspolne modly. Musimy jednak odmowic, gdyz czas nas goni. Bylo to kolejne, bardzo ciekawe doswiadczenie.
W drodze powrotnej z wodospadu, zatrzymujemy sie na plantacji kawy oraz w kolejnej pieknej swiatyni. Byla ona niestety w remoncie, lecz nawet to, nie odebralo jej uroku. Tuz przed tym zdarza nam sie maly wypadek. Nasz skuterek laduje w rowie, a my na nim. Od razu zatrzymali sie ludzie niosacy pomoc. Najpierw pytali czy nic nam sie nie stalo, a nastepnie pomogli wyciagnac maszyne z rowu. Bardzo zyczliwi ludzie, ktorzy nawet nie poczekali na slowa podziekowania. Po szybkich ogledzinach stwierdzamy, ze jest tylko male pekniecie obok lampy, a poza tym skuterek caly i sprawny. Na szczescie skonczylo sie tylko na strachu, a teraz cala ta sytuacja nas juz tylko bawi.
Obawiamy sie, ze wlasciciel skuterka moze nas skasowac za pekniecie. Trzeba tu dodac, ze nie byl on nowy i bez uszkodzen. Po przyjezdzie, wlasciciel od razu zwraca uwage na pekniecie, oglada skuter z kazdej strony, nawet od spodu. Mowi nam, ze uszkodzilismy maszyne, a my twardo, ze nic na ten temat nie wiemy i pewnie to juz bylo przed wypozyczeniem. Wmawial nam, ze mielismy wypadek. Nawet ogladal nasze rece i nogi, szukajac zadrapan czy ran. Widzac, ze nic nie wskora, probuje wyciagnac od nas kase za mycie, twierdzac, ze jest bardzo brudna. Uswiadamiamy go, ze nic od nas nie dostanie. Oddaje nam zastaw (prawo jazdy) z usmiechem na ustach. Dochodzimy do wniosku, ze wypadki na skuterach wsrod turystow czesto sie zdarzaja. Wlasciciele, wiedzac o tym, probuja wyciagnac dodatkowa kase od naiwniakow. Mimo, iz sa to grosze, my nie lubimy oddawac kasy za nic. Tym razem mu sie nie udalo, choc tak naprawde, to strzelil w dziesiatke.
Wracamy po bagaze do hotelu. Okazuje sie, ze znowu ktos nas zawiezie na autobus. Dochodzimy do wniosku, ze musi to byc usluga w bilecie. Podjezdzamy pod autobus. Mimo, iz mamy jechac tylko kilka godzin, siedzenia znowu sa lezace. Przez cala droge leje deszcz. Chmury przyslaniaja widoki. Mimo to widac, nad jakimi przepasciami jedziemy. Kolejny raz trzeba pochwalic nature Wietnamu, ktora powala swoja bujnoscia.
Do Nha Trang dojezdzamy okolo 18-tej. Jest juz ciemno. Wciaz pada bardzo ulewny deszcz. Drogi pozalewane na wysokosc kostki. Nha Trang slynie ze swoich plaz, wiec jesli pogoda sie nie zmieni, jutro ruszymy dalej.
\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\
The time is 5:40. We crawl out of the bed. We pack our backpacks and leave them at the front desk to pick them up for our 13:30 bus ride to the next town called Nha Trang. But first, we take our rented yesterday scooter and go to the Elephant waterfalls, about 35 kilometers from Dalat.
After leaving the hotel, we go out to eat something. We eat the delicious Pho soup, and we buy water supply. The route again goes through lush overgrown areas, detours overlooking the beautiful valley. We pass the coffee plantations and banana trees growing right on the road. Although it is chilly and sprinkling rain, it is going quite well. After a few kilometers, the road leads down the valley, and the temperature rises noticeably. We arrive to the village of Ban Nam. I ask a man standing by the roadside, for directions to the waterfall. Unfortunately he does not speak nor understand English, so we all switch to a universal sign language ;) It turns out that we have four kilometers to go. We pass through the village center where a marketplace is teeming with life. Just before the sign announcing the end of the village, you turn to the right and to the left is the entrance to the waterfall.
Already from a distance you can see the breeze. We come closer to the barriers placed two meters from the cliff. View from the upper level makes an electrifying impression. We go to the right, towards the bottom of the waterfall. There are little bridges, barriers and stairs. Everything is wet and slippery, so we have to be careful with every step. We are at the bottom – our minds go berserk! Suddenly, we are in a Jurassic Park. Going down the rocks, we are surrounded by tree with hanging vines, rocks covered with beautifully green moss, and other lie in the arms of roots emerging from the ground. There are no words that can describe it, none of the pictures will be able to convey what we are looking at - you need to see with your own eyes. We stop where there is no more support to walk any further: there are only naked and slippery rocks with the waterfall behind them…. Desire to see it up close is overpowering, pushing us forward, but common sense wins (unfortunately), and after a few photos, we decide to go back. In the meantime, one of the camera memory cards dies. We are losing a lot of pictures permanently. Bad luck hangs over our photographs, as this is not the first time that it happens.
After climbing the hill, we notice a building with roof in an Asian style, with the top portion edges facing the sky and with extended edge points. We investigate the noises coming from inside. It turns out that it is a temple. We come closer, the air brings the smell of incense. There are altars around the temple, with a figurine of a woman that we did not notice The building was beautifully decorated, with frequent motifs of dragons. We approach it even closer, you can see people sitting on the floor, officiating prayers. In the middle stand four huge statues. Two of them resembled Shiva, the Hindu god with multiple hands. Each of them has the swastika symbol displayed. Today, thanks to Hitler, it is associated with evil and violence. In many religions, such as Buddhism or Hinduism, the swastika is a symbol of happiness and prosperity. We sit on the stairs just before the entrance to the temple. A boy comes up to us with a letter in his hand, on which you can see the Buddhist Wheel of Dharma. Already we have no doubt what a temple this is. He invites us to the center on a common prayer. But we must refuse, because we are pressed for time. This was another very interesting experience.
On the way back from the waterfall, we stop on a coffee plantation and another beautiful temple. Unfortunately, it was under renovation, but even that did not take away from its charm. This is when a little accident happens. Our scooter lands in the ditch. Immediately people stopped and offered rescue. First, we were asked if we were ok, and then they helped pull out the machine from the ditch. These were very friendly people who did not even wait for the words of thanks. After a quick integrity check we find that there is only a small crack next to the lamp.
I'm afraid that the scooter owner will charge us for the damage. One should add that it was not new and without damage. Upon arrival, the owner immediately draws attention to breakage. He tells us that we broke it. We refused to accept the blame. He even looked at our hands and feet, looking for scratches or wounds.He gives us our driver's license back with a smile. We conclude that the scooter accidents among tourists often happen. The owners, knowing about it, try to stretch out the extra cash from the naive.
We're back to grab our luggage from the hotel. It turns out that once again someone will take us to the bus. We come to the conclusion that it must be a service in the ticket. Although the trip is only a few hours, the bus has seats with sleeping capacity. The rain is pouring all the way through. And although clouds obscure the view, you can see the vast cliffs we drive by. Yet another time we look at Vietnam’s nature with absolute amazement.
We reach Nha Trang at about 18 o’clock. It is already dark. It is still raining rather heavily. Roads are flooded at the ankle level. Nha Trang is famous for its beaches, so if the weather will not change, tomorrow we move on.