Do Dalat przyjezdzamy o 6:00. Jest to miejscowosc gorska, polozona na wysokosci ponad 1500 m.n.p.m. Klimat od razu sie zmienia. Jest chlodniej, okolo 26°C, a na dodatek, dzis jest pochmurny dzien. Po wyjsciu z autobusu, zaczepiaja nas taksowkarze i proponuja transport do miasta. Grzecznie odmawiamy i orientujemy sie, z przewodnika, jak daleko jest do centrum. Okazuje sie, ze tylko kilometr z hakiem. Wrzucamy plecaki i fundujemy sobie poranny spacer z obciazeniem. Po drodze mijamy miejscowych, ktorzy zdecydowanie inaczej odczuwaja temperature niz my, gdyz sa poubierani w cieple kurtki, a nie raz szale czy czapki. Dochodzac do miasta, mijamy duze jezioro w ksztalcie banana, a na nim lodki w ksztalcie labedzi. Do okola otaczaja go gory i piekna zielen. Dalat, jak mowia miejscowi, to miasto zakochanych. Wietnamczycy czesto jezdza tu na miesiac miodowy. Ogolnie malo przypomina miasto azjatyckie, a bardziej kurort europejski. Jednak wychylajac sie poza centrum, juz wszystko wraca do normy.
Podczas poszukiwania noclegu postanawiamy siegnac do przewodnika i wybieramy dwa, ktore odpowiadaja nam cenowo. Jest dopiero przed 7, wiec zastanawiamy sie, czy zamelduja nas od razu czy bedziemy musieli czekac pare dobrych godzin. Wchodzimy do pierwszego o nazwie Le Phuong na ulicy Nguyen Chi Thanh nr 80d. Hotel wyglada na nowo wybudowany. Od progu wlasciciel wita nas bardzo serdecznie. Oferuje nam pokoj od zaraz, wiec sie nie zastanawiamy. Troche sie targujemy, choc cena jest i tak niska, ale to tak dla nabrania wprawy. Pokoj jest przestonny i o wysokim standardzie, o niebo lepszy niz w Sajgonie. A cena - jedyne 45 zl. Po zadomowieniu sie i szybkim prysznicu udajemy sie w poszukiwaniu miejsca, gdzie bedziemy mogli zjesc jakies sniadanie. I tu po raz kolejny korzystamy z przewodnika. Sniadanie jest raczej europejskie niz wietnamskie, ale najwazniejsze, ze smaczne.
Dalat - miasto samo w sobie chyba nie ma wiele do zaoferowania ale okolice juz tak. W zwiazku z tym decydujemy sie na odkrywanie jej podrozujac skuterkiem. Nigdy wczesniej zadno z nas nie prowadzilo pojazdu jednosladowego - o przepraszam, moze za wyjatkiem roweru. Dreptajac po miescie trafiamy na wypozyczalnie, a raczej oni na nas. Po utargowaniu paru groszy bierzemy automata, oddajemy w zastaw Wioli prawko, (jazda po ulicach nie wymaga zadnych papierow, nawet podobno karty studenckie sa honorowane), kaski na glowe i w droge. Mamy dwa cele - wodospady Slonia i gory Lang Biang. Olek siada za kierownica a Wiola za nim z mapa w reku. Staramy dolaczyc sie do ruchu, przez chwile jedziemy pod prad ale to jest tu na porzadku dziennym wiec nie wzbudzamy tym zadnego zainteresowania. Najpierw decydujemy sie na wodospady. Z mapa w reku przemierzamy miasto, jedno rondo, potem nastepne. Oznaczenia maja kiepskie ale wszystko wskazje na to, ze jestesmy na dobrej drodze, choc przekonani o tym nie jestesmy. Po chwili okazje sie, ze jednak nie jedziemy w naszym zamierzonym kierunku ale nie ma tego zlego, gdyz nie wiedzac jak, znalezlismy sie na drodze prowadzacej do naszego drugiego celu - gory. Tak to zwykle jest gdy Wiola zabiera sie za nawigacje;)
Gory Lang Biang to pasmo pieciu szczytow wulkanicznych, lezacych 13 kilometrow od Dalat, wznosza sie na wysokosc ponad 2000 m.n.p.m. Jeszcze pol wieku temu, ich zbocza zamieszkiwaly nosorozce i tygrysy. Dzis mozna spotka tam poldzikie konie, pasace sie na zboczch. Jadac do naszego celu, przejezdzamy przez lokalne wioski. Mijamy mieszkajacych tu ludzi oraz dzieci wracajace ze szkoly, ktore nierzadko pozdrawiaja nas krzyczac glosno "hello". Dojezdzamy na parking, gdzie znajduje sie wejscia na teren parku. Placimy za wstep i parking, po czym dowiadujemy sie, ze na jeden ze szczytow wjezdzaja jeep-y, za oplata oczywiscie. My jednak majac zdrowe nogi, wybieramy dojscie pieszo.
Zaraz na poczatku, niebo sie rozchmurza i robi sie goraco oraz parno. Asfaltowa droga, ktora pniemy sie w gore, co jakis czas przemierzaja komercyjne jeep-y. Oprocz nas, piechota nie idzie nikt. Zauwazamy dzikie konie, ktore na nasz widok, szybko znikaja w gestych krzakach. Po ponad godzinie, dochodzimy do punktu, gdzie szlak sie rozdziela. W lewo prowadzi droga na nizszy szczyt dla jeep-ow, a w prawo szlak na najwyzszy. Z tablicy informacyjnej wynika, ze do tego wyzszego pozostalo 2,2 kilometra. Po krotkiej naradzie decydujemy, ze Wiola, ze wzgledu na upal konczy marsz, a Olek postanawia sprobowac. Szlak, z drogi asfaltowej zmienia sie w lesna droge. Idzie sie dobrze i pierwszy kilometr ucieka bardzo szybko. Wydaje sie, ze szczyt jest w zasiegu reki, gdy nagle droga zamienia sie w gesta dzungle i prowadzi ostro w gore. Tempo wspinaczki wyraznie spada. Otoczenie jest niesamowite. Wokol rosna ogromne paprocie, a z wysokich drzew opadaja liany, ktore czesto sluza jako uchwyt. Co jakis czas, przez gestwine roslinnosci przebija sie widok na okolice. Nagle, nad glowa w koronie drzew widac poruszajace sie, wczesniej nieznane zwierze. Porusza sie jak wiewiorka, lecz jest kilkakrotnia wieksze z dlugim ogonem. Skacze z drzewa na drzewo, co chwila stajac i przygladajac sie postaci dreptajacej do gory. Niesamowitym uczuciem, jest napotkac na nieznany wczesniej gatunek w jego naturalnym srodowisku. Swiadomosc, ze wokol nie ma nikogo, tylko upieksza te chwile. Koncowka szlaku jest bardzo ciezka. Trzeba pokonac ponad sto stromych stopni, czesciowo utworzonych przez czlowieka, a czesciowo przez korzenie wychodzace z ziemii. Dzungla robi sie tak gesta, ze ciezko jest sie przecisnac, a o roztarganie ubrania tez nie trudno. Niektore rosliny posiadaja male kolce, ktore zahaczaja wszystko, co chce sie przedostac obok. Nagroda za trud i wylany pot jest ogromna. Widok ze szczytu na centralny plaskowyz Wietnamu i otaczajace go gory, doslownie powala.
Spotykamy sie gdzies na szlaku, gdyz Wiola wyszla Olkowi naprzeciw. Docierajac na parking, postanawiamy odwiedzic miejscowa jadalnie, w celu dostarczenia naszym organizmom straconych kalorii. W drodze powrotnej postanawiamy skrecic tu i tam, co chwila zmieniajac sie za kierownica, jak jakies dzieci zabawka. Na wodospad juz nie starcza czasu. Przedluzamy wypozyczenie skuterka do poludnia dnia nastepnego, aby rano wyruszyc ku nastepnej przygodzie. Jako ze, dzien nalezal do bardzo intensywnych, reszte wieczoru spedzamy na odpoczynku i wczesnie kladziemy sie spac, by nabrac sil na kolejny dzien.
\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\
We arrive to Dalat at 6:00. It is a mountain village, situated at an altitude over 1,500 meters above sea level. You can feel the climate change straight away. It is cooler, around 26 ° C, and in addition to that – it is a cloudy day. After getting off the bus, we are approached by taxi drivers offering transport to the city. We politely refuse and consult the travel guide about the distance to the center. It’s only a kilometer. We throw backpacks on our backs and begin the the morning walk. On the way we pass locals who feel the temperature much different than we do, they wear warm coats, scarves and often caps. We pass by a banana shaped lake with swan boats surrounded by beautiful mountains and greenery. Dalat, as the locals say, is a city of lovers. Vietnamese often go there on honeymoon. Generally, it looks very little like an Asian town and more like an European resort. However, when you leave the center, things get back to normal.
When searching for accommodation we decide to go back to the travel guide and select two places with reasonable prices. It is just before 7, so I wonder if we will have to wait a good couple of hours before the check-in. We go into the first found place named Le Phuong on the street Thanh Nguyen Chi No. 80d. Hotel looks brand new. From the entrance, the owner greets us very warmly. He offers us a room right away, so we do not think twice about it. We do a little haggling, even though the price is still low, but it's just for practice. The room is wide and open and high standard, much, much better than in Saigon. And the price - only 45 zl, which is 15 bucks US, which is 10 British pounds sterling. After taking a quick shower, we go out in search of a place where we'll be able to eat some breakfast. And here again we use the travel guide. Breakfast is European rather than Vietnamese, but most importantly, it is delicious.
Dalat - the city itself probably does not have much to offer but the outskirts do. Therefore we decided to explore it on a scooter. Never before did we ride a scooter. We find a renting place. We leave Wiola’s driver's license as a guarantee (driving on the streets does not require any papers, even reportedly student cards are accepted), put helmets on our heads and start riding. We have two destinations in mind - Elephant Waterfalls and the Lang Biang mountains. Olek sits behind the wheel and Wiola behind him with a map in hand. We are trying to join the traffic and for a moment we're going against it, but it is the order of the day here so nobody pays attention to us. We decide to go to the waterfalls first. Road signage is poor, but it looks we are on the right way. Or so we think. We realize after a moment that we are not going in the intended direction, but somehow we end up at the other destination - the mountains. That's what happens when Wiola navigates ;)
The Lang Biang mountains are a group of five volcanic peaks, lying 13 kilometers from Dalat, ascending at the height of over 2000 meters above sea level. Even half a century ago, their slopes were roamed by rhinos and tigers. Today you can meet here half-wild horses grazing on the grassy mountain walls. We pass through local villages. We pass people who live here, we see children returning from school, who often greet us loudly shouting "hello". We arrive at the parking lot, where there is the entrance to the park. We pay for admission and parking, and we learn that you can rent a jeep to one of the peaks, for a fee of course. We, however, with healthy legs, decide to walk.
Right at the beginning of the trek, the sky brightens and it gets hot and muggy. The jeeps drive pass by us. Besides us, nobody else walks. We notice wild horses, which quickly disappear into dense bushes. After more than an hour, we come to the point where the trail splits in two. The left path leads to a lower peak, and the right path to the highest. The information road sign shows that the higher peak is 2.2 kilometers away. After a short deliberation we decide that Wiola stays put due to the heat, and Olek decided to try it for the peak. The trail varies from the main road in the forest path. It goes well and the first kilometer goes by very quickly. It seems that the summit is within easy reach, the road suddenly turns into a thick jungle and leads steeply upwards. The rate of climb is clearly declining. The setting is amazing. I am surrounded by huge ferns, tall trees, vines falling down, which often serve as a handle. From time to time, through the thicket vegetation you could get a glimpse of a view of the surrounding area. Suddenly, I see a head the tree, it is moving. It is an animal not known to me. It moves like a squirrel, but it is several times larger with a long tail. It jumps from tree to tree, every now and then looking at the stranger walking to the top. It is an amazing feeling to see previously unknown to me species in its natural habitat. Being aware that there is no one around, only beautifies those moments. Tip of the trail is very heavy. You have to overcome more than a hundred steep steps, partly created by man, and partly by the roots that stick out of the ground. The jungle is getting so thick that it is hard to go through, and thorns from various bushes tear your clothes with no problem. Some plants have small spikes, which hook to everything. The reward for hard work and sweat is huge. View from the top of the central plateau of Vietnam and the surrounding mountains, literally takes my breath away.
We meet somewhere on the way. On the way to the parking lot, we decide to visit the local diner in order to compensate our bodies for burned calories. On the way back we decide to turn here and there, every now and then changing the steering wheel, just like kids playing with a toy. There is not enough time to see the waterfall. We extend the scooter rental to noon the next day to climb the mountain in the morning for the next adventure. As the day belonged to a very intense, we spend the rest of the evening relaxing and going to sleep early to gather strength for the next day.